Łażenie po górach

Łażenie po górach to jedna z moich ulubionych czynności (oprócz np. palenia ogniska, gapienia się w niebo albo dłubania w komputerze). Lubię wyprawy samotne lub w niewielkim towarzystwie (na ogół jest to towarzystwo siostry). Zwykle biorę ze sobą namiot, śpiwór, karimatę, menażkę (zawsze gotuję na ognisku - chyba, że to jest np. teren parku narodowego i nie wolno), trochę żarcia, solidny nóż (właściwie użyty może zastąpić toporek), czasem saperkę i lornetkę. Chodzę szybko (za normę uznaję czas nie dłuższy niż 2/3 czasu szlakowego, choć nie zawsze mi się to udaje gdy idę z pełnym obciążeniem) i dość długie odcinki (jeśli idę sam, to nieraz ponad 30 km dziennie). Najbardziej lubię zalesione, dość wysokie góry gdzie jest mało innych turystów.

Typowy dzień w górach wygląda następująco: wstaję ok. 6:00, myję się, jem śniadanie, gotuję wodę na ognisku, robię herbatę, pakuję się, zwijam namiot i ok. 8:30-9:00 jestem gotów do drogi. Idę do 18:30-19:30 (odpoczynki co mniej-więcej 2 godziny), szukam najlepszego miejsca na biwak, stawiam namiot, robię kolację (dawniej: zupa w proszku + trochę płatków jęczmiennych, ostatnio zamiast zupek gotuję trochę jarzyn - np. ogórka, pomidor i cebulę - i dodaję vegety), myję menażkę, robię herbatę i idę spać ok. 21:00-22:00. Nieraz (zwłaszcza jeśli wędrówka wypada w sierpniu i mam spory kawałek do przejścia) wstaję ok. 5:00 a idę do 18:00-19:00.

W czasie marszu rzadko zatrzymuję się, aby podziwiać widoki - dla mnie ważniejsze jest zmierzenie się z górami i z samym sobą: dzień, w którym nie padam ze zmęczenia, uważam za zmarnowany.

Jak sobie radzić w górach.

Wrażenia z wyprawy na Słowację (8-18 VIII 1998).

Relacja z trochę niebezpiecznej wycieczki w Tatry (12-15 VIII 2002).

Powrót do strony głównej