P. Flatau przeprowadził następujące doświadczenie myślowe: bierzemy dowolny horoskop, bierzemy 1 element tego horoskopu (np. Merkurego) i przesuwamy o 1°. Taka konfiguracja nie będzie figurowała w efemerydach, a więc nie będzie odpowiadała żadnemu horoskopowi, czyli będzie bez sensu i w ogóle. Podobnie np. z usunięciem Merkurego (lub większej ilości elementów) z radixu. A ponieważ statystyka ze swej natury zajmuje się tylko pewnymi wyizolowanymi elementami, więc nie ma co sobie nią zawracać głowy, nie tędy droga.
Zarzut brzmi bardzo poważnie, fakt. Ale kontynuując ten tok rozumowania można powiedzieć, że cała astrologia jest pozbawiona sensu. Dlaczego? A choćby dlatego, że nigdy nie będziemy znali ścisłych położeń wszystkich elementów horoskopu, w najlepszym razie (moment urodzenia wyznaczony z dokładnością 0.1s , miejsce urodzenia z dokładnością 0.01", jeśli zastosujemy najdokładniejsze możliwe algorytmy obliczania pozycji planet i czasu gwiazdowego itd. itp.) będziemy znali położenia planet z dokładnością ok. 0.1" a domów z dokładnością paru " . W praktyce, jeśli znamy moment urodzenia z dokładnością do 10 m (dość optymistyczne założenie) i korzystamy z efemeryd, to w przypadku planet błąd jest rzędu 1' (dla Księżyca przynajmniej 5' ) a dla domów ok. 1.5° - 5° (dla naszych szerokości geograficznych). Zakładam tutaj, że nie popełniliśmy żadnego błędu w obliczeniach. Oznacza to, że wszystkie horoskopy są anhoroskopowe (według określenia K. Flataua), czyli zamiast zajmować się astrologią powinniśmy zrobić coś bardziej użytecznego, np. pójść na grzyby. Popatrzmy też na astrologię starożytną: wówczas nie znano Urana, Neptuna ani Plutona, a mimo to stawiano horoskopy i jakoś im się zgadzały. Idąc dalej można powiedzieć, że i teraz nie wszystko się uwzględnia: są przecież planetoidy (i ciągle odkrywane są nowe), komety, gwiazdy (w astrologii uwzględnia się tylko najjaśniejsze - dlaczego? toż to dyskryminacja!), obłoki gazowe, pulsary, inne galaktyki, kwazary, czarne dziury ... - czyż możemy mówić w ogóle o jakichś tam horoskopach nie uwzględniając tego przebogatego spektrum obiektów ?
Myślę jednakże, że rozumowanie K. Flataua nie jest całkiem pozbawione sensu. Wprawdzie równania fizyki klasycznej są w pełni liniowe, dobrze określone itd. itp. (przynajmniej w odniesieniu do prostych układów), ale im głębiej w mechanikę kwantową i Ogólną Teorię Względności, tym bardziej się ta liniowość psuje. Jakie to ma znaczenie w praktyce? Jeśli równanie jest liniowe, to suma dwóch jego rozwiązań jest nadal jego rozwiązaniem - dzięki temu nawet jeśli nie znamy interesującego nas rozwiązania, jesteśmy w stanie je obliczyć stosując najpierw jakieś rozwiązanie przybliżone (np. dla prostszego równania) a następnie, metodą kolejnych przybliżeń, dojść do tego właściwego. W przypadku równań nieliniowych nie jest to takie proste - dodanie nawet niewielkiej poprawki może diametralnie zmienić rozwiązanie. W astrologii może być podobnie - jeśli okaże się, że rządzą nią silnie nieliniowe równania, to efekt stosowania badań statystycznych może być marny. Może, ale nie musi - aby się o tym przekonać, trzeba takie badania przeprowadzić a nie siadać z założonymi rękami mówiąc, że wszystko jest bez sensu. W końcu ktoś w starożytności sformułował zasady astrologii - i raczej nie "wziął ich z sufitu", tylko musiał zaobserwować pewne prawidłowości. Stąd już tylko mały krok do metod statystycznych, które są po prostu matematycznie ujętą metodą na szukanie różnych zależności. Poza tym, np. zjawiska meteorologiczne są rządzone bardzo nieliniowymi równaniami (słynny efekt motyla: trzepotanie skrzydeł motyla w Hongkongu może spowodować huragan w Kaliforni) ale, z drugiej strony, jest niesłychanie mało prawdopodobne, że w Polsce średnia temperatura w styczniu będzie wyższa, niż w lipcu. Myślę, że podobnie może być z astrologią.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu: Zodiak. W astrologii jest on oparty na ekliptyce (czyli płaszczyźnie orbity Ziemi) i punkcie równonocy wiosennej. Widzimy tu wpływ dwóch ruchów: obrotowego wokół własnej osi (punkt równonocy wiosennej leży na przecięciu płaszczyzny równika - związanej z ruchem obrotowym - z ekliptyką) oraz obiegowego wokół Słońca. I tu nasuwa się pytanie: w astrologii przyjmuje się, że Zodiak jest oparty o ekliptykę - a może raczej należałoby wziąć pod uwagę równik niebieski ("przedłużenie" równika ziemskiego na Sferę Niebieską)? Różnice nie byłyby aż tak wielkie: na ekliptyce znak Barana zaczynałby się w tym samym miejscu, znak Byka w punkcie o długości ekliptycznej 32° 11' , Bliźniąt w 62° 5', Raka w 90° (czyli tam, gdzie teraz), Lwa w 117° 55', Panny w 147° 49', Wagi w 180° itd. - różnice byłyby rzędu 2°. Ten problem może być rozstrzygnięty przy użyciu metod statystycznych - jeśli wykryjemy, że np. hodowcy kanarków najczęściej mają Słońce w Byku a najrzadziej w Strzelcu, to (jeśli powyższa hipoteza jest prawdziwa) zastosowanie rektascensji zamiast długości ekliptycznej powinno wzmocnić ten efekt; jeśli osłabi, to będzie to świadczyć o czymś wręcz przeciwnym. Innym przykładem mogą być aspekty. W astrologii jest to różnica długości ekliptycznych - tyle, że (moim zdaniem) można to stosować wyłącznie do obiektów w pobliżu ekliptyki, zaś w ogólności powinno się brać pod uwagę rzeczywistą odległość kątową na sferze niebieskiej (co znacznie skomplikowałoby obliczenia - trzebaby jeszcze uwzględnić szerokości ekliptyczne!) - jeśli to jest prawda, to w przypadku zjawisk zależnych od aspektów powinno się zaobserwować wzmocnienie efektu (albo nawet wykrycie nowych).
Ogólnie, tematów do zbadania jest całe mnóstwo i nie wiem, czy za 100 lat będziemy wiedzieli dużo więcej, niż obecnie.
Oto przykład, który mi się przytrafił. Zbierałem daty urodzin i śmierci po to, aby następnie móc badać tranzyty planet w dniach śmierci i ostatnich urodzin do planet w horoskopie urodzeniowym. Ogromnie się zdziwiłem, gdy otrzymałem niesamowite wprost zależności w dniu ostatnich urodzin, szczególnie jeśli chodzi o tranzyty Marsa do Słońca, Merkurego i Wenus i na odwrót - okazało się, że było bardzo dużo koniunkcji, półsekstyli i sekstyli a mało trygonów, kwinkunksów i opozycji. Ki diabeł? Bardzo wyraźna prawidłowość, i to w dodatku zupełnie niezgodne z tradycją astrologiczną ! Dlatego dość nieufnie odniosłem się do tych wyników - i słusznie, w końcu znalazłem rozwiązanie:
Okazało się, że jest to prawidłowość astronomiczna. Mars krążąc po swej orbicie wokół Słońca (S) robi to z prawie stałą prędkością kątową, czyli prawdopodobieństwo, że się znajdzie między punktami M1 i M2 jest prawie takie samo, jak między M3 i M4 (może niezupełnie takie samo, ale akurat w tym przypadku ta różnica nie jest taka istotna, jest to efekt znacznie mniejszy niż teraz przeze mnie opisywany); inaczej mówiąc, na przebycie obydwu odcinków potrzebuje tyle samo czasu. Teraz popatrzmy na to z Ziemi (Z): kąt między punktami M1, Z i M2 jest dużo większy, niż między punktami M3, Z i M4. Co to oznacza? To, że opozycja Marsa do Słońca jest dużo mniej prawdopodobna, niż koniunkcja (zauważmy, że w rejonie koniunkcji Mars widziany z Ziemi porusza się znacznie wolniej w odniesieniu do Słońca, niż w rejonie opozycji). W dniu ostatnich urodzin pozycja Słońca jest z dokładnością do 1° taka sama, jak w horoskopie urodzeniowym (a jeślibyśmy obliczyli horoskop solarny to długość ekliptyczna będzie identyczna), zaś z drugiej strony Mars będzie raczej w koniunkcji niż w opozycji do aktualnej pozycji Słońca - a ta, jak już wiemy, jest zbliżona do urodzeniowych pozycji Słońca, Merkurego i Wenus, czyli Mars w chwili ostatnich urodzin znacznie częściej będzie w koniunkcji, niż opozycji. Częstsze będą również półsekstyle i sekstyle (choć im dalej od koniunkcji, tym rzadziej) a rzadsze kwinkunksy i trygony.
Inne zastosowanie - również bardzo ważne - to obliczenie liczebności oczekiwanych przy założeniu tzw. hipotezy zerowej (tj. że nie ma żadnych oddziaływań astrologicznych, pozycje planet są czysto przypadkowe). Komputery są tu niemal niezastąpione - wystarczy porównać dwie czynności:
Chciałbym zaznaczyć, że pisząc o "losowaniu wyników" wcale nie odkrywam Ameryki. Tego typu metody na porządku dziennym stosuje się np. w fizyce wysokich energii, gdzie w ten sposób opracowuje się wyniki eksperymentów akceleratorowych - porównuje się wyniki doświadczalne z otrzymanymi metodą symulacji komputerowych przy założeniu, że znane są wszystkie możliwe oddziaływania. Jeśli się gdzieś zauważy wyraźne odstępstwo, to ten wynik jest "brany pod lupę" - czy np. nie jest to efekt związany z aparaturą albo słabą znajomością jakichś parametrów modelu. Dopiero jeśli się wykluczy wszelkie możliwe źródła błędów to można sądzić, że się wykryło coś nowego.